
Wszystko zaczęło się od nieco zwariowanego pomysłu, żeby wsiąść na drona z pilotem w ręku i sprawdzić, jak wysoko będzie w stanie się unieść. Pisząc „wszystko”, mam na myśli nowy nurt w motoryzacji, nowy kierunek rozwoju technologii, na której mają się opierać nowoczesne, latające samochody. Henry Ford już w 1940 roku zapowiadał nadejście ery latających aut, a teraz, 77 lat później jego wizja zdaje się być w końcu osiągalna.
Możecie się uśmiechać, ale to nadejdzie
Przepowiednia Forda dotyczyła maszyn, które będą połączeniem samochodów i samolotów. Naukowcy od lat dwoili się i troili, by takie urządzenie mogło trafić do użytku publicznego, ale dopiero teraz, wraz z rozwojem technologii dronów, taki pomysł może być urzeczywistniony, bez ponoszenia gigantycznych kosztów przez ewentualnych klientów. Czy tak będzie – okaże się za kilka lat, ale informacje, które ostatnimi czasy są podawane dla opinii publicznej nie pozostawiają żadnych wątpliwości.
Niekończąca się historia...
Technologiczny wyścig w tę stronę zaczął się już dawno, jednak niezbyt efektywnie. Za jeden z przykładów może posłużyć projekt The Transition firmy Terrafugia. Firma zaczęła pracę nad latającymi autami już w 2006 roku i kilkakrotnie zapowiadała zakończenie faz testowych oraz oficjalną premierę tej maszyny, jednak ten moment wciąż jest odkładany na później. Firma uzyskała już wszystkie pozwolenia, wyprodukowała również dwa prototypy urządzenia, które ma być pierwszym na świecie latającym samochodem. Wykorzystanie technologii, która zazwyczaj znajduje zastosowanie w lotnictwie, na pewno wpłynie na cenę tego produktu.
Rzetelne rankingi nawigacji GPS. Sprawdź, zanim kupisz >>>
Terrafugia pracuje również nad czymś mniejszym, tańszym i łatwiej dostępnym dla ogółu. To TF-X, który nie tylko jest niewielki, ale także pozwala na pionowy start i lądowanie (bez pasa startowego). Ma on być napędzany hybrydowo (600 koni mechanicznych w silniku elektrycznym i 300 w spalinowym), a także kontrolowany przy pomocy komputera, co oznacza, że pojazd będzie autonomiczny – rola kierowcy będzie się ograniczała do zaplanowania trasy. Prawdopodobnie wkrótce poznamy więcej szczegółów, a być może nawet doczekamy się zapowiadanej od lat premiery latających aut Terrafugia.
Nad swoimi projektami latającego samochodu od lat pracują też Słowacy, których AeroMobil wygląda bardzo atrakcyjnie, jednak podobnie jak w przypadku produktów Terrafugii, wciąż nie możemy doczekać się premiery.
Latający samochód czy wodolot?
Rozwój technologii, która napędza powszechne już dzisiaj drony, pozwolił na podejście do tematu z innej strony. Zamiast łączyć cechy i atrybuty samochodów i samolotów, ktoś doszedł do wniosku, że wystarczy nieco zmodyfikować drona, aby był w stanie udźwignąć ewentualnego pasażera.
Kitty Hawk – startup wspierany przez Google, pochwalił się w ostatnim czasie swoim najnowszym dziełem, które szczerze powiedziawszy nijak nie przypomina samochodu, więc trudno mówić o „latającym aucie”. Nie trzeba być specjalistą, żeby zauważyć, że w tym wypadku mamy do czynienia nie z połączeniem samochodu i samolotu, a z połączeniem drona i fotela kierowcy. Do tego Kitty Hawk Flyer nie potrafi jeździć, więc raczej nie spotkamy takich wehikułów na szosach – został przystosowany do przelotów nad dużymi zbiornikami wodnymi. Jedyną pociechą jest to, że trafi do ogólnodostępnej sprzedaży prawdopodobnie jeszcze w tym roku, jednak jego kierowca, a raczej pilot musi posiadać aktualną licencję.
Konkurencja nie śpi
W międzyczasie pojawiło się kilka firm, które niezmiernie zainteresowały się tym tematem. Pośród najpoważniejszych znalazł się Uber, który planuje uruchomić w pełni funkcjonalną sieć latających aut w Dubaju i Dallas już w 2023 roku. W 2020 mamy być świadkami publicznych pokazów i demonstracji, które mają na celu przekonać społeczeństwo do takich rozwiązań. Europejski Airbus już w ubiegłym roku zapowiadał swoją „latającą taksówkę”. Kolejnym poważnym zawodnikiem w tej dyscyplinie zdaje się być niemiecki startupLilium. Ich pojazd pozwala na pionowy start, osiąga prędkość do 300 km/h, jest w pełni elektryczny i wcale nie wygląda jak przerobiony dron. Oprócz tego jest cała masa innych, mniejszych i większych firm, które pracują nad swoimi maszynami tego pokroju, jak chociażby Volvo i jego Volvocopter, ale nie sposób wymienić wszystkich. Nie wiemy też ile z nich faktycznie doczeka się spuszczenia ze smyczy i opuszczenia fazy eksperymentalnej.
Koniec z korkami?
Największą zagadką jest to, kto wygra w tym wyścigu. Z uwagi na to, że konkurencja jest mocna, możemy mieć nadzieję na to, że najbardziej skorzystają sami klienci, ponieważ produkty będą dopracowane i odpowiednio przygotowane. Prawdopodobnie innowacyjne maszyny będą też w maksymalnym stopniu bezpieczne dla użytkownika, co również może być zasługą silnej konkurencji. Tak czy siak sama idea latających aut może być zbawienna dla mocno zurbanizowanych terenów, dużych miast, które mają ogromny problem z korkami na drogach. Korzyści płynących z posiadania własnego latającego samochodu może być całe mnóstwo, o ile nie okaże się, że ostatnie zapowiedzi są jedynie kolejnymi mrzonkami.
Jeżeli zainteresował Cię ten artykuł to może warto będzie przeczytać także o tym, jak Facebook rozszerza rzeczywistość?
Jak myślisz, drogi czytelniku? Czy "za naszych czasów" naprawdę doczekamy się w pełni funkcjonalnych, dostępnych dla każdego, latających aut?
blog comments powered by Disqus