
Targi Mobile World Congress w Barcelonie dobiegły końca. W obliczu dwuletniej nieobecności z powodu pandemii mogłoby się wydawać, że producenci przygotują dla nas cały szereg technologii, które, jeśli nie zrewolucjonizują świata, to przynajmniej będą na tyle intrygujące, by warto było o nich opowiadać. A jak było na MWC?
W artykule znajdziecie treści, które korespondują z dwoma materiałami z targów MWC w Barcelonie. Jako, że w hali pojawiłem się dopiero we wtorek, ominęła mnie część wydarzeń i prezentacji. Swoje stanowiska z hali zabrała między innymi Meta czy Honor. Zniknął też rosyjski pawilon, ale tego mogliśmy się spodziewać, poza tym nie był to cel podróży. Zobaczcie to, co udało się zobaczyć nam podczas targów w Barcelonie.
Pierwsza część videorelacji z MWC:
Druga część videorelacji z MWC:
realme pokazuje swojego flagowca - realme GT2 Pro
Choć firma jest znana z pokazywania głównie średniopółkowych urządzeń, jej ambicje sięgają wysoko. Przy wzrostach sprzedaży w Europie rzędu 518% r/r (dane Counterpoint Research za październik 2021 rok) nie dziwi, że BBK Electronics pozwala na rozwój nowego giganta w branży mobilnej. Markę realme niebawem będziemy kojarzyć już nie tylko ze smartfonami, ale również i laptopami czy telewizorami.
Przedtem otrzyma jednak smartfon z rekordowym, 150-watowym ładowaniem. O realme GT Neo3 nie mówiło się przed konferencją, jednak producent zaprezentował wstępną wersję tego urządzenia. Jej prototypowość przejawiała się nieobecnością aparatów z tyłu (albo przynajmniej zakryciem ich na tyle ciemną taflą szkła, by nie były one widoczne). Wszystko po to, by skupić się na 150-watowym ładowaniu, które napełnia baterię telefonu o pojemności 4500 mAh w 15 minut, a po 5 minutach zapewnia 50% energii.
Smartfony w dalszym ciągu są w centrum uwagi producenta. Podczas targów MWC oficjalnie zaprezentowano rozwinięcie serii GT - modele GT2 oraz GT2 Pro. Na stronie możecie przeczytać i obejrzeć pierwsze wrażenia z realme GT2 Pro do którego jego tańszy brat jest w wielu aspektach podobny.
Przede wszystkim stylistycznie, bo producent postawił na wykończenie w wariancie bio-polimetowym zaprojektowanym przez Naoto Fukusawę. Ponadto ten sam jest główny obiektyw 50 Mpix z optyczną stabilizacją obrazu.
Zmian należy doszukiwać się w starszym procesorze (Snapdragon 888) oraz innym szkle chroniącym front (Gorilla Glass 5 vs Victus w droższym modelu), a także w przypadku nieco mniej jasnego ekranu AMOLED o niższej rozdzielczości (FHD+ vs WQHD+), ale także z odświeżaniem 120 Hz. Zniknął także obiektyw mikro, a w jego miejsce pojawił się obiektyw makro. Podmieniono też 50-megapikselowy obiektyw ultraszerokokątny na 8 Mpix, a przednie 32 Mpix na 16 Mpix.
Całość wpłynęła rzecz jasna na ceny: realme GT2 kupimy od 2499 zł, zaś realme GT2 Pro - od 3499 zł. Co ważne, obydwaj przedstawiciele serii GT2 otrzymają aktualizacje systemu przez trzy lata i poprawki bezpieczeństwa przez cztery.
Do kompletu smart urządzeń realme dołączy także słuchawki - realme Buds Air 3 oraz realme Buds Q2s. Mimo różnych cen (279 zł za Buds Air 3 oraz 149 zł za Buds Q2s) nie brakuje wspólnych mianowników jak 30-godzinny czas pracy łącznie z wykorzystaniem etui, opóźnienie w przesyle dźwięku rzędu 88 ms oraz 10-milimetrowy przetwornik. Nie oznacza to, że nie warto dopłacać do droższego wariantu... Chyba, że wygracie go w naszym konkursie pod recenzją realme GT2 Pro już wkrótce.
W takim przypadku czekają na was słuchawki z aktywną redukcją szumów z kontrfalą na poziomie -42 dB, w tym z trybem przepuszczania dźwięków otoczenia celem prowadzenia rozmów. Dodatkowo realme Buds Air 3 zbudowano tak, że przeszły testy na standard IPX5. Po aktywacji w realme Link urządzenie bez problemu może przełączać się między dwoma źródłami dźwięku. Tańsze słuchawki pozbawione są tych rozwiązań, ale też powinny poradzić sobie z potem - otrzymały certyfikację IPX4.
Do Polski trafią także laptop realme Book Prime oraz telewizory realme Smart TV w rozmiarze 32 oraz 50 cali. Telewizory nie zostały nam zaprezentowane w strefie hands-on. Wiem za to, że realme Book Prime będzie lekkim laptopem z dobrym, jasnym i czytelnym ekranem 14 cali o rozdzielczości 2160x1440 pikseli. Zaimplementowany procesor - i5 11320H zaoferuje TDP na poziomie 35W, a więc większe niż w realme Book Slim.
Całość zamknięto w obudowie o grubości 14,9 milimetra. Nie jest ona bynajmniej obfita w porty - oprócz standardowego USB 3.1 dorzucono tu dwa porty USB-C (z Thunderbolt 4) oraz gniazdo słuchawkowe. Nie poskąpiono za to czytnika linii papilarnych oraz podświetlanej, choć nieco twardej i mało sprężynującej, klawiatury. Całość waży 1,47 kilograma. Do 13 marca laptopa kupimy w cenie 4499 złotych, a ponadto w zestawie z nim otrzymamy słuchawki realme Buds Air Pro.
Zamów realme Book Prime w przedsprzedaży:
Przeczytaj więcej o nowościach realme:
- Najnowsze flagowe smartfony realme - GT 2 i GT 2 Pro
- Najszybciej ładujący się smartfon na świecie Realme GT NEO 3!
TCL patrzy optymistycznie w przyszłość - nie tylko tę smartfonową
Producent ewidentnie nie ma aspiracji podobnych do realme, choć na polskim rynku znalazł sobie miejsce w czołowej dziesiątce. Zamiast tego celuje w stworzenie ekosystemu, w którym urządzenia mogą się komunikować między sobą, a także udostępniają swoją moc obliczeniową, by przykładowo wykorzystać potencjał smartfonu na większym ekranie albo z pomocą telewizora kontrolować oczyszczacz powietrza.
Dlatego smartfony dla producenta są istotne, choć zna on też swoją propozycję. Na polski rynek w najbliższym czasie nie trafią urządzenia pokroju TCL 20 Pro 5G, bo w portfolio dla Polski goszczą tylko telefony do 1000 złotych. Za to jest ich całkiem sporo.
Diabeł tkwi w szczegółach, gdyż smartfony TCL w teorii oferują dobre elementy specyfikacji, jak chociażby baterie o pojemności 5000 mAh. Tyle, że najszybsze ładowanie w TCL to 18W i otrzyma je tylko TCL 30+. Tańsze modele muszą zadowolić się 10-watowymi ładowarkami. Ponadto najmocniejszym procesorem jest zaledwie MediaTek Helio G37 (obecny w TCL 30 i 30+), wykonany w 12-nm procesie litograficznym i powiązany z powolną pamięcią eMMC 5.1.
TCL chce przyciągnąć do siebie odbiorców trzema elementami - pierwszy z nich to nakładka TCL UI na Androidzie 12, która zauważalnie zmieniła swój wygląd, szczególnie, gdy chodzi o panel kontrolny. Urządzenia producenta biorą udział w programie Android Enterprise, a to oznacza, że nie zostaną bez aktualizacji systemowej do Androida 13, a także zostaną im zapewnione poprawki bezpieczeństwa.
Drugi i trzeci element są już bardziej techniczne. Producent w przypadku modeli TCL 30 i TCL 30+ (odpowiednio 999 i 899 złotych) stawia na 6,7-calowe panele AMOLED i trzeba przyznać, że te prezentują się żywo, a także mają sporą jasność maksymalną i dobrą jasność minimalną. Szkoda, że nie postawiono przy tym na chociażby 90 Hz. Niższe modele otrzymają całkiem przeciętne na pierwszy rzut oka panele 6,5 cala HD+.
Nowością są z kolei 50-megapikselowe matryce główne, które pozwolą na robienie zdjęć w wysokiej rozdzielczości zarówno TCL 30+ i TCL 30, jak i tańszemu TCL 30 SE. Szkoda, że w smartfonach nie znajdziemy obiektywu ultraszerokokątnego, a zamiast tego z tyłu zagościło 2-megapikselowe makro i 2-megapikselowy sensor głębi.
TCL to nie tylko smartfony, które na rynku już są, ale i technologie, które mogą kształtować jutro. Na żywo mogliśmy zobaczyć między innymi koncept ekranu, który dzięki zawiasowi 360 stopni można złożyć do środka, jak i na zewnątrz. Rozwiązanie należało do grupy tych, które nie posiadało jeszcze aktywnej matrycy, nie dało się też z niego korzystać. Mimo to obudowa i zwartość konstrukcji na żywo sugerują, że takie urządzenie faktycznie mogłoby powstać w najbliższym czasie.
Chyba, że czekałby je los TCL ,,Chicago" - składanego i w pełni działającego urządzenia, które nie trafiło na rynek ze względu na problemy z osiągnięciem odpowiednio niskiej ceny. Smartfon z 6,67-calowym ekranem AMOLED prezentuje się stylowo, nawet pomimo obudowy opartej o tworzywo, a według zapewnień przedstawicieli marki działa tak, jak każdy inny smartfon i gości w kieszeniach kierownictwa firmy.
Moje wrażenie jest takie, że to faktycznie produkt gotowy do wypuszczenia, przynajmniej, jeśli chodzi o ekran i możliwości składania. Pod tym względem nie odstaje od chociażby Samsunga - zawias także da się otworzyć do połowy, a jego praca jest niesłyszalna i odpowiednio płynna. Tak otwarte urządzenie może mieć podgląd aparatów w górnej połowie ekranu, a przyciski kontrolne w dolnej części, dzięki czemu działa jako statyw. Z niecierpliwością czekam na jego premierę.
Realnie prezentuje się także koncept pod nazwą TCL Fold'n'Roll, który wygląda obiecująco. Po pierwsze - urządzenie faktycznie rozkłada się, a potem rozsuwa swój ekran tak, że z 6,7-calowego smartfona możemy uzyskać 10-calowy tablet. Po drugie - matryca działa podczas procesu i jest bardzo jasna, osiągając blisko 1000 nitów. Po trzecie - szkielet urządzenia po rozłożeniu trzyma je mocno w ryzach. Kto wie, być może TCL za jakiś czas wypuści ten tablet w świat?
Spotkanie z urządzeniami TCL dało mi też szansę na zapoznanie się z technologią NXTPAPER, która gości w wybranych tabletach producenta. To może być mała rewolucja, zwłaszcza w tabletach, które nie muszą się ścigać na jasność ekranu, za to ważna w nich jest czytelność. Matowa matryca przypomina w dotyku papier, a ponadto nie widać na niej odcisków palców i nie odbija światła. Jednocześnie nie jest to kolorowy e-ink i zachowuje wszystkie parametry panelu IPS LCD, który wygląda dobrze.
10 warstw optycznych pokrywa ekran TCL NXTPAPER 10s w taki sposób, że jednocześnie ma to redukować wpływ światła niebieskiego na wzrok, nie zabierając przy tym koloru niebieskiego z wyświetlanego obrazu. Czy rzeczywiście się to sprawdza? Na pierwszy rzut oka trudno powiedzieć, natomiast wrażenia z korzystania są jak najbardziej pozytywne i jeśli TCL dobrze zakomunikuje korzyści z tych urządzeń, to może mieć w dłoni asa, którym przekona do siebie rodziców czy szkolne placówki.
TCL pokłada też nadzieję w okularach, które mogą być przedłużeniem smartfonu albo jego następcą. W pierwszym przypadku, gdy założyłem TCL NXTVision nie poczułem przełomu. Przeniesienie obrazu ze smartfonu (każdego z obsługą Display Port, więc na pewno poradzą sobie Motorole z Ready For) do gogli brzmi dobrze do momentu, gdy wąskie pole widzenia (47°) nie sprawia, że widzialna jest też dalsza część pokoju. Ponadto gogle były dość ciepłe po dłuższym użytkowaniu. Z kolei Leiniao AR zaprezentowano jedynie jako wizję, bez możliwości samodzielnego sprawdzenia.
Z perspektywy rynku smartfonów, nowi przedstawiciele serii 30 nie mają aż tak wiele do zaoferowania. Może się jednak okazać, że producent w przyszłości będzie miał sporo do powiedzenia w innych branżach technologii.
Na naszej stronie znajdziesz także tekst o premierze serii TCL 30.
OPPO Find X5 Pro i OnePlus 10 Pro - Trafią do Polski?
Przez ostatnie dwa lata w Polsce nie ujrzeliśmy flagowców z serii Find X. Aż chciałoby się powiedzieć ,,do trzech razy sztuka", bo OPPO Find X5 Pro wydaje się być godną konkurencją dla flagowców na Androidzie. Pozytywne wrażenie wywołuje ekran - 6,7-calowa matryca LTPO2 AMOLED, z której kolory wręcz wypływają poza ramy zagiętego ekranu. Wysoka jasność podołała nawet mocnemu oświetleniu na stoisku OPPO. Rozdzielczość 3216x1440 pikseli i odświeżanie 120 Hz dopełniają obrazu flagowca.
Telefon ma też nietuzinkowe, ceramiczne wykończenie z wyspą aparatów "rozlewającą się" po powierzchni obudowy. Efekt w dłoni to bardzo przyjemne przejście, które nieco zmniejsza problem z bujaniem się telefonu na boki przy płaskiej powierzchni. Niestety, telefon jest też połyskliwy i przyszłe rysy mogą być na nim bardziej widoczne, zwłaszcza w czarnej wersji. Niemniej, jak na tak duży rozmiar, producentowi udało się zachować uczucie pewnej kompaktowości.
Flagowiec od OPPO nie zaskakuje w żaden negatywny sposób. Snapdragon 8 Gen 1, 12 GB RAM-u, płynność nakładki Color OS oraz głośniki stereo to zestaw, którego mogliśmy się spodziewać, tak samo jak baterii 5000 mAh z 80-watowym ładowaniem. Telefon na pewno nie będzie należeć do tanich, skoro w krajach Europy Zachodniej kosztuje 1299 euro (około 6300 złotych).
Firma chce zrekompensować taki wydatek nową jakością fotografii z 10-bitową reprodukcją barw. Ponadto nawiązała współpracę z Hasselbladem, który w trybie profesjonalnym dołączył narzędzie do zapewnienia jak najbardziej naturalnej kolorystyki. W zestawie, poza główną matrycą 50 Mpix z 5-osiową stabilizacją, otrzymamy obiektyw z podwójnym przybliżeniem do zdjęć portretowych, 50-mpix aparat ultraszerokokątny (z polem widzenia do 150 stopni), a także 32-mpix matrycę do selfie.
Na tym samym stoisku OnePlus prezentował swojego flagowca, czyli model 10 Pro. Dlaczego w jego otoczeniu zabrakło OnePlusa 10? Być może producent chce poczekać z premierą tańszego modelu, aż stanieją podzespoły, by nie obniżać przesadnie wartości, a jednocześnie zapewnić najlepszą wydajność.
Zobaczyłem zatem OnePlusa 10 Pro, który ponownie zaoferuje wodoodporną obudowę w standardzie IP68. Tym razem postawiono na matowe, delikatne w dotyku wykończenie, które jednocześnie nie wydaje się być na tyle delikatne, by łatwo je zarysować. Dość charakterystyczna jest wyspa aparatów, w której choć znajdziemy cztery spore kółka, to tylko trzy z nich stanowią aparaty. W przypadku tego urządzenia, choć jego wymiary są podobne do OPPO Find X5 Pro, mocniej czuć jego wymiary.
Producent kontynuuje współpracę z Hasselbladem. W rezultacie dostajemy 48 Mpix obiektyw z rozmiarem piksela 1/1,43" i optyczną stabilizacją (ale nie stabilizacją matrycy jak w OPPO), 8 Mpix telezoom z 3,3-krotnym przybliżeniem (77mm) oraz 50-mpix obiektyw ultraszerokokątny z polem widzenia maksymalnie 150 stopni. Z przodu gości 32 Mpix matryca z przesłoną f/2.2. Nie zabraknie nagrywania w 8K przy 30 klatkach na sekundę.
W gruncie rzeczy to flagowiec dość podobny do OPPO. Bateria także ma 5000 mAh i obsługuje 80-watowe ładowanie przewodowe. Snapdragon 8 Gen 1, niczym w Find X5 Pro, łączy się z 12 GB RAM-u i 256 GB pamięci UFS 3.1. W obydwu urządzeniach gości ekran 2K 120 Hz. Jedyną znaczącą różnicą jest fakt, że OnePlus 10 Pro powinien trafić do Polski pod koniec miesiąca, bo na wtedy producent zaplanował globalną premierę.
Funkcję, którą mogą w przyszłości dzielić smartfony OPPO i OnePlus, jest 240-watowe ładowanie. Na targach MWC zaprezentowano po raz pierwszy standard, który pełną baterię zapewnia po 9 minutach, a w po 3,5 minutach - 50%. Choć jest to technologia niezwykle szybka, tak sama ładowarka czy kabel nie zmieniły wymiarów względem 65- czy 80-watowych ładowarek producenta. Jednocześnie OPPO zapowiedziało podczas prezentacji, że przy okazji nowej technologii zadba tez o baterię nowymi technologiami.
Tu przeczytasz więcej o szybkim ładowaniu OPPO i Battery Health Engine.
POCO X4 Pro 5G, czyli może nie taki mocny, ale za to lepiej wygląda
Xiaomi w ubiegłym miesiącu zalało nas propozycjami średniopółkowych modeli z serii Redmi Note 11. Przez moment mogliście więc pomyśleć, że marka POCO skryje się w cieniu tych premier. Tymczasem to właśnie podczas MWC POCO pokazało dwa nowe modele: POCO M4 Pro oraz POCO X4 Pro 5G. Jeśli na pierwszy rzut oka te modele coś wam przypominają, to nie jesteście z tym wrażeniem sami.
POCO X4 Pro 5G to właściwie Redmi Note 11 Pro 5G, tyle że w innym opakowaniu i z mocniejszą opcją 8/256 GB dostępną na rynku. Poza tym urządzenia mieszczą się w tej samej bryle, która waży 202 gramy i nie jest już zaoblona. Producent postawił na płaskie krawędzie i przy 76,1 mm szerokości uważam to za strzał w kolano. Telefon da się obsługiwać jedną ręką, ale niemal niemożliwe jest sięgnięcie do paska powiadomień kciukiem, a w szczególności górnych narożników urządzenia.
X4 Pro 5G traci cechę rozpoznawczą poprzednika, czyli bardzo mocny jak na swoją klasę cenową procesor. Tym razem producent postawił na Snapdragona 695 z obsługą sieci 5G. Widać przy tym, że wysiłki zostały skierowane ku innym aspektom urządzenia - smartfon otrzymał znacznie ładniejszy i przyjemniejszy w odbiorze ekran Super AMOLED z obsługą 120 Hz, a także o wiele szybsze ładowanie 67W, które akumulator 5000 mAh napełni w około 42 minuty.
Podczas krótkiego spotkania z POCO X4 Pro 5G towarzyszyło mi poczucie obcowania z urządzeniem dla mas - MIUI w wersji 13 to zbiór najpopularniejszych rozwiązań, a interfejs Xiaomi, przynajmniej na podstawowym poziomie, jest prosty w obsłudze. Tym bardziej dziwi, że stylistyka reszty urządzenia jest znacznie bardziej krzykliwa. Wyspa aparatów rozciąga się na niemal cały tył, a "oczka" obiektywów nieraz nie są obiektywami - zamiast tego dostajemy napis AI czy lampę błyskową.
Urządzenie pojawi się w cenie 1499 zł za wersję 6/128 GB oraz 1699 zł za 8/256 GB i jeżeli krzykliwa stylistyka jest w waszym guście, to na pewno warto mieć oko na tego POCO. Zwłaszcza, że 21 marca producent wystartuje z przedsprzedażą, w której cena każdego z wariantu obniży się o 300 złotych.
Nieco mniej optymistycznie patrzę na POCO M4 Pro, który konstrukcyjnie przypomina Redmi Note 11S. W obydwu modelach mamy do czynienia z ekranem AMOLED 90 Hz o rozmiarze 6,43 cala, baterią 5000 mAh i 33-watowym ładowaniem oraz procesorem MediaTek Helio G96 w 12-nanometrowym procesie litograficznym. Jedyną większą różnicą jest zastosowanie 64 Mpix matrycy głównej zamiast 108 Mpix. Na targach trudno było stwierdzić, czy niższa rozdzielczość oznacza gorszą jakość zdjęć. Mogła jednak przyłożyć się do niższej ceny urządzenia.
Producent wycenił POCO M4 Pro w Polsce na 1099 zł za wersję 6/128 GB oraz 1299 zł za wersję 8/256 GB. 14 marca cena każdego z wariantów spadnie w Flash Sale o 300 złotych, co uczyni smartfon jedną z lepszych propozycji w tej klasie cenowej.
Osobiście przyznaję też Xiaomi wyróżnienie za najciekawsze stoisko wśród producentów smartfonów chociażby dlatego, że... było na nim dużo ciekawych rzeczy niebędących smartfonami. Producent prezentował nie tylko szerokie portfolio swoich produktów, ale także projekt CyberDog - oparty o oprogramowanie open source koncept robota na czterech kończynach, czy Mi Transparent TV - półprzezroczysty telewizor, który da się oglądać z dwóch stron.
Polskie akcenty na targach
Choć nie udało mi się odkryć każdego stoiska, tak na targach MWC w Barcelonie znalazłem dwa polskie zakątki, które pokazują, że myśl techniczna w naszym kraju ma się dobrze.
Branżę, która może się teraz okazać niesamowicie kluczowa, to podręczne tłumacze. Choć tłumacz Google kryje w sobie niesamowite funkcje, tak korzysta z jednego silnika przetwarzania neuralnego. Dla niektórych języków taki silnik należy projektować od nowa i w tym miejscu pojawia się Vasco Electronics i tłumacz Vasco Translator V4. Co prawda nieco przypomina on smartfona, ale znacząco się od niego różni.
Przede wszystkim to urządzenie o konkretnej misji - oferuje 76 języków tłumaczeń. W przypadku każdego z nich możemy opierać się na piśmie, ale też na mowie. Aby przetłumaczyć frazę, wystarczy kliknąć język osoby mówiącej, a po kilku chwilach na ekranie wyświetli nam się treść. Taką rozmowę możemy przesłać na adres e-mail, by otrzymać jej transkrypcję, co może okazać się przydatne podczas chociażby tłumaczenia wywiadów.
Na tym nie kończą się możliwości Vasco Translator V4, bowiem ten także tłumaczy treści ze zdjęć. Nie musimy wybierać języka obiektu ze zdjęcia - urządzenie samo rozpozna, jakim językiem zapisano komunikat, a następnie pokaże tłumaczenie. Jeśli mamy problem z odczytaniem go ze zdjęcia, możemy zmienić tło tekstu na białą kartkę. Oprócz tego urządzenie pozwoli na naukę języków obcych z użyciem fiszek, a także połączy się z innymi tłumaczami Vasco Translator, by stworzyć multijęzykowy czat na żywo.
Na szczęście nie musicie się martwić o internet - urządzenie trafi do was z wbudowaną kartą SIM w sieci 4G, która działa na całym świecie. Awaryjnie wykorzystacie także Wi-Fi. Do urządzenia podłączycie słuchawki bezprzewodowe, by usłyszeć tłumaczenie w każdych warunkach. Cena Vasco Translator V4 to 1699 złotych.
Trafiłem także na stoisko Maxcomu, który specjalizuje się w produkcji nietypowych urządzeń mobilnych. Wśród nich nie tylko proste telefony 2G, 3G i 4G z przeznaczeniem dla osób starszych, ale także i multimedialny telefon stacjonarny czy szerokie portfolio smartwatchy na własnym systemie operacyjnym. Producent ma wpływ na proces produkcji, a także zatrudnia polskich programistów, by ci tworzyli oprogramowanie skrojone pod potrzeby Polaków.
Szczególnie intrygującym urządzeniem jest Maxcom Comfort MM42D - telefon stacjonarny z przeznaczeniem dla osób starszych. Wyróżnia go forma, bowiem większą część stanowią czytelne przyciski, a dopiero potem naszym oczom ukazuje się ekran 3,97" o rozdzielczości 480x800 pikseli. Choć urządzenie wyposażono w ekran dotykowy, tak nie zabrakło fizycznych przycisków do nawigacji.
Jedynym większym problemem urządzenia jest wersja Androida. Z wiekowym Androidem 6 nie ma mowy o instalacji aplikacji, bowiem te ze względów bezpieczeństwa nie wspierają urządzenia. Jedynym wyjątkiem jest Whatsapp z opcją połączeń video. Telefon zaoferuje nawet skrót do szybkiego uruchomienia. Urządzenie obsłuży też przeglądarkę internetową oraz Youtube.
Producent ma w portfolio także wiele smartwatchy, które oferują podstawowe funkcjonalności, co widać też w ich cenie. Jednocześnie Maxcom ma plany, by rozszerzać swoją działalność o inne kategorie urządzeń, w tym laptopy, czego efekty zobaczymy w drugiej połowie roku.
blog comments powered by Disqus