Dużą zmianą jest możliwość grania w kooperacji. Poprzednie odsłony były kierowane pod pojedynczego gracza. Tym czasem Wolfenstein: Youngblood rozwija skrzydła i daje możliwość grania ze znajomymi. Oczywiście istnieje możliwość aktywowania komputerowego sojusznika.
Dwie Gwiazdy
Akcja gry rozgrywa się 1980 roku w Paryżu. W tej części pokierujemy siostrami Blazkowicz, które to starają się odnaleźć swojego ojca. Nasi sojusznicy nie są w stanie namierzyć herosa, przez co organizacja zawiesza ręce. Siostry wpadają na pewien trop, który zmusza je do wyjechania do Paryża, gdzie właśnie tam ukrywa się BJ Blazkowicz.
Dalsze misje przybliżają nas do ojca oraz oferują więcej historii. Niestety Wolfenstein: Youngblood jest dość krótką produkcją. Posiada zaledwie 6 misji fabularnych, które można przejść bardzo szybko. Gra natomiast wypełniona jest ogromną ilością zapychaczy, które mają na siłę wydłużyć czas gry.
Fabuła nie zalicza się do mocny stron produkcji. Historia jest mało rozbudowana i ogranicza się jedynie do znalezienia Blazkowicz. Przerywniki filmowe są stanowczo zbyt długie i bardzo przy nich się nudziłem. Misje dodatkowe służą do wykorzystania sióstr w celu zgładzenia przeciwników.
Sprawdź cenę testowanej gry:
Vive La France
Paryż został znakomicie oddany w grze. Co prawda brakowało mi kilku charakterystycznych obiektów z tego miasta, jednak nie należy zapominać, że gra dzieje się w fikcyjnej rzeczywistości. Miasto podzielone jest na dzielnice, które z czasem stają się dla nas dostępne.
Ulice są niezwykle klimatyczne i pełne detali. Po raz pierwszy w serii gracze mogą poruszać się po otwartych lokacjach pełnych wrogów. Wcześniejsze odsłony były bardzo korytarzowe. W Wolfenstein: Youngblood często przemieszczamy się po tych samych lokacjach, rozwiązując zadania, szukając przedmiotów czy po prostu podróżując z miejsca A do B.
Każda z dzielnic prezentuje swój odmienny styl i nie sposób jej pomylić z inną. Wrażenie wywarły na mnie wystawy i plakaty, które starają się prezentować „normalny świat”. Tym czasem ulice patrolowane są przez wojsko i brakuje cywili, którzy to najprawdopodobniej przerażeni poukrywali się w domach.
Dziwna wizja gry
Za Wolfenstein: Youngblood odpowiedzialne były dwa studia deweloperskie: Machine Games, które stworzyło poprzednie odsłony rebootu marki Wolfenstein i Arkane Studios, twórców serii Dishonored oraz najnowszego Preya. Są to moje ulubione studia, które zaprezentowały graczom świetne gry. Niestety połączenie sił nie wyszło tej grze na dobre. Nowy Wolf jest za bardzo przekombinowany, starając się nadgonić trendy zamiast wyznaczyć nowe.
Bardzo zaskoczył mnie fakt, że z Youngblood starano się zrobić tytuł sieciowy. Nasza bohaterka może zdobywać poziomy doświadczenia, rozwijać swoje umiejętności, zdobyte pieniądze przeznaczać na ulepszenia broni i skórki postaci! Możliwe jest przebudowanie garderoby siostry i dostosowanie jej zupełnie nowego wyglądu.
Z racji tego, że Wolfenstein: Youngblood jest dość krótką grą, starano się pododawać generyczne misje. Są to malutkie zadania, które wymuszą od grającego uratowania cywili czy podłożenia bomby. To opcjonalne zadania, na które możemy natrafić podczas przechodzenia misji. W nagrodę otrzymamy punkty doświadczenia oraz pieniądze.
W bazie wypadowej, rozmawiając z bohaterami niezależnymi, otrzymujemy większe misje, które wymagają większego zaangażowania oraz są znacznie lepiej wynagradzane. Niestety nie jesteśmy wprost informowani, co jest głównym zadaniem, a co pobocznym. Według dziennika wszystkie misje są tak samo równoważne, często powodując zakłopotanie u grającego.
Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle
Siostry sprawiają wrażenie dość zwariowanych, szczególnie jest to odczuwalne w przerywnikach filmowych. Odniosłem wrażenie, że one po prostu dobrze się bawią, mordując nazistów. BJ miał swoje zasady i raczej odnosił się do nich z szacunkiem. Siostry zostały zbyt bardzo „przekoloryzowane”.
Mechanika rozgrywki praktycznie się nie zmieniła. Nadal jest bardzo krwawo i soczyście! Strzelanie dostarcza wiele satysfakcji i przeciwników jest cała masa.
Ponownie gracze mają dwa sposoby przechodzenia gry. Możliwe są ciche zabójstwa, skradanie się do oponentów i wykorzystywanie ich słabych punktów. Pomoże w tym kamuflaż, który jest zainstalowany w kombinezonach dziewczyn.
Drugim sposobem jest krwawa jatka! Bez zabawy w chowanego strzelanie do każdego, kto się rusza. Obojętnie, który wariant rozgrywki obierzemy, to i tak będziemy się bawić bardzo dobrze.
Polecane zestawy komputerowe! >>>
miss america
Nowy Wolfenstein bardzo dobrze prezentuje się graficznie. Nawiązuje do poprzednich odsłon, które stworzyło studio Machine Games. Pojawia się charakterystyczne ziarno, tekstury wysokiej jakości oraz charakterystyczne przerywniki filmowe. Lokacje wyglądają bardzo ładnie, do tego obfitują w wiele szczegółów. Nie sposób przyczepić się do oprawy graficznej, która nie wymaga mocnego komputera.
Problematyczny okazał się dźwięk i nie zawsze było słychać muzykę i efekty dźwiękowe. Czasami podczas rozgrywki robiło się zupełnie cicho. W tych momentach było dużo walki, jednak nie było to spowodowane przycinaniem się gry. Tytuł nadal chodził w 60 klatkach na sekundę, jednak strzelaliśmy w zupełnej ciszy.
Do Tanga Trzeba Dwojga
Wolfenstein: Youngblood oferuje możliwość grania w co-opie, gdzie podobno rozwija swoje skrzydła. Niestety nie miałem przyjemności sprawdzenia tej możliwości. Nie dlatego, że moi znajomi nie posiadają tej gry. Istnieje sposób znalezienia kompana do rozgrywki przez Internet.
Powód jest jeszcze bardziej zaskakujący. Wszystko przez politykę Bethesdy. Ta do swoich najnowszych gier dodaje DRM, wymagając zalogowania się na konto. Niby nic dziwnego, podać tylko login i hasło i po problemie, prawda? No nie do końca, za każdym razem otrzymywałem błąd, że konto jest już przypisane! Naprawdę nie wiem, co mam o tym myśleć i zupełnie nie mogłem ruszyć dalej.
Dlatego byłem zmuszony grać z komputerowym przyjacielem. Bot nie grzeszy intelektem i często robi dziwne rzeczy, jednak w ogólnym rozrachunku nie jest taki zły. Pomaga nam w potrzebie, używa swoich zdolności i likwiduje nazistów. Komputer spełnia swoje zadania i możliwe jest przejście całej gry dzięki temu sojusznikowi.
Podsumowanie
Wolfenstein: Youngblood to bardzo eksperymentalny tytuł. Stawia na rozgrywkę przez sieć i dodaje całą masę niepotrzebnych funkcji.
Developerzy przekombinowali niektóre aspekty, czyniąc grę mało zrozumiałą.
Znaczniki celów misji są dość nieczytelne, powodując u grającego dezorientacje, gdzie teraz musi się udać. Zlecenia dodatkowe są dość nudne i do tego powtarzalne. Reklamowanego trybu kooperacji nie udało mi się przetestować w pełni. Powodem było konto, które nie chciało się zalogować z przyczyn błędu.
Na szczęście jeżeli chodzi o rozgrywkę, to Wolfenstein: Youngblood broni się całkowicie. Strzelanie dostarcza wiele satysfakcji podczas przechodzenia gry. Pukawek może nie ma za wiele, ale można je udoskonalać dzięki walucie znajdowanej podczas zabawy. Piękne lokacje nakłaniają do eksplorowania i poznawania Paryża. W Wolfie nadal jest dużo zbierania przedmiotów kolekcjonerskich.
Wolfenstein: Youngblood nie jest złą grą. U podstawy to nadal jest świetny Wolfenstein, jednak twórcy nie do końca obrali dobry kierunek. Chcieli stworzyć coś zupełnie innego, co nie nadaje się do Wolfensteina. Rozgrywka ma być silnie nastawiona na fabułę oraz posiadać misje korytarzowe. Nawiązywać do tego, do czego przyzwyczaiła nas seria, nie oferować zupełnie nowych rozwiązań, które nie sprawdziły się.
Mam nadzieję, że kolejny Wolf będzie znacznie lepszą produkcją, a Wolfenstein: Youngblood zapamiętam jedynie jako nieudany eksperyment.
Grę do testów dostarczyła firma Cenega.
Sprawdź też poprzednie recenzje gier: